Legenda o Grocie Elżbiety
Wyróżnienie w konkursie „Tworzymy legendy o Płocku”.
Anna Ciołek
Rok 1987
Smutny był jesienny listopadowy wieczór roku 1046, gdy po niebie wicher gonił czarne, deszczowe chmury, a w lesie wyginał wierzchołki drzew i łamał z nich gałęzie.
Wśród leśnych, bagnistych polan wiła się droga, błotnista, poryta kopytami koni i nogami ludzi. Leżały na niej i na poboczach szczątki, połamanych sprzętów, sznurów i naczyń. Świadczyło to o przejściu wielu ludzi i ich obozowaniu wśród bagien leśnych. Nad okolicą snuły się pasemka dymu, unosząc się jakby z pogorzeliska. Boczną, leśną ścieżyną zbliżało się do tej drogi trzech jeźdźców. Szaty ich i pancerze pokrywał kurz i błoto, a Kobie były bardzo zdrożone.
Wyjechawszy na błotnistą drogę posuwali się nią wolno Sporo czasu minęło nim las począł rzednąć i oczom ich ukazało się niewielkie grodzisko rozsiadłe na pagórku, otoczone dwoma rzędami ostrokołów i wykopaną, głęboką fosą. Właściwie była to ruina gródka. Brama połamana, budowla żadna nie oparła się pożarom, gdzieniegdzie sterczały tylko grube, kamienne mury, które oparły się zniszczeniu. Znad resztek palących się szczątków, wśród połamanych sprzętów i potłuczonych naczyń unosiły się smużki dymu.
Podróżni przerażeni widokiem wolno zsiedli z koni. Najmłodszy z nich i widocznie najmniej zmęczony pozostawił konia towarzyszom i rzucił się do bramy grodu. Na podwórzu przeglądać zaczął zdruzgotane szczątki zabudowań. Zbliżył się ku wysypisku kamieni, które tworzyły jakby pieczarę, odwalił kilka nadpalonych belek i zaczął wołać:
– Jest tu kto? – Jest tu kto?
Odpowiedziała mu cisza. Ale po chwili dał się słyszeć nikły szmer i z jamy tej wypełznął okryty podartą siermięgą, poraniony i poczerniały od dymu postarzały mężczyzna. Młody podróżny krzyknął:
– Lasota! Żyw jesteś! Gadaj co się stało?
Człowiek, który wyszedł z jamy uścisnął nachylonego nad nim młodego rycerza i z trudem rzekł:
– Miłościwy pan Stańko! Wróciłeś panie do księcia. A tu nieszczęście. Ojciec wasz i służba nie żyją. Ja ranny…
– A matka i siostra? Gdzie Ofka? – zawołał Stańko.
– Nieszczęście – powiedział stary – zabrane, zabrane…
– Kto je zabrał? I dokąd?
– A któż by inny, jeśli nie Masław? A dokąd? To nie wiecie panie, że to mazowiecki władyka i na dworze w Płocku rządzi.- Tu sługa stary mówić przestał i zachwiał się bardzo znużony.
Stańko i towarzyszący mu dwaj rycerze podtrzymali słaniającego się Lasotę. Usadziwszy go na belce ocalałej z pożaru, dobyli z tobołów wiezionych na koniach mięsiwo i wino i dali mu jeść. Gdy posilił się, a wraz z nim podróżni, Lasota odetchnął głęboko i zaczął mówić:
– Panie mój, sporo czasu już upłynęło, odkąd z księciem Kazimierzem do Niemców wyjechałeś. W tym czasie na kraj nasz nieszczęścia spadały jedne po drugim. Po okolicach dalszych, po Śląsku i Wielkopolsce podniósł się bunt bezbożny. Chłopi zaczęli palić kościoły, księży zabijać, a wraz z nimi tych co ich bronili. Na ziemie nasze osłabłe po buncie napadł Brzetysław czeski. Niszcząc i mordując kraj całkowicie pustoszył. Wszędzie były krew i krzywdy ludzie. A pomocy znikąd. Tylko na Mazowszu naszym jaki taki ład pozostał. Przybył tu Masław, łaską króla Mieszka z pastucha podczaszym uczyniony i w imieniu króla i syna jego porządek utrzymywał. Ale wkrótce okazało się, że gdy Masław w Płocku osiadł, zaczął się Mazowsza księciem udzielnym głosić i władzę sobie całą przywłaszczył. Uzbroił drużynę ze służby swej i zbuntowanych chłopów, a także z ludzi na gościńcach znalezionych. A co mu było wojska mało, na pomoc hordy pogańskich Prusów sprowadził, którzy bez litości ziemie nasze pustoszyli. I teraz gdy w siłę obrósł Masław, jął niszczyć nieposłusznych mu rycerzy. I tak obległ na sza gródek. Twój Ojciec, a pan mój Doliwa śmiało z nim walczył, pięć dni gródka bronił, a teraz tylko trupy i zgliszcza… – A matka twoja i Ofka w niewoli.
Lasota mówić przestał i łzy mu pociekły z oczu. Zapadło milczenie. Po dłuższej chwili odezwał się jeden z towarzyszy Stańko:
– A my tu nie wiedząc nic od księcia Kazimierza jedziemy z poselstwem, by Masław wierny księcia, tak jak i jego ojca sługa, do księcia swego się przyłączył i pomógł mu powstanie pogańskie opanować i pokonać wrogich Czechów. A tu zamiast pomocy jeszcze jeden wróg się znalazł.
– Bywa i tak Wojsławie – rzekł do niego Stańko – Książę daleko stąd. I nie wszystko do niego dotarło. Udamy się jednak do Masława do Płocka, by mu poselstwo księcia przedłożyć. Przy tym prosić o uwolnienie matki i siostry.
– Tak trzeba uczynić – powiedział Wojsław – Może i Masław do rozumu powróci.
W ruinach gródka noc jakoś z trudem spędzili i następnego ranka po posiłku i nakarmieniu koni ruszyli w drogę. Do południa jechali leśnymi drogami aż wreszcie wyjechawszy na skraj drogi leśnej podjeżdżać zaczęli ku szeroko rozlanej Wiśle, która płynęła wezbrana od słot jesiennych.
Z dala na wysokim brzegu rzeki widać było zamczysko i gród u stóp zamku rozłożony. Obok zamku opasanego wałami w bok na prawo widniały wieże kościoła. Stańko wiedział, że to kościół benedyktynów, bo tu ich Bolesław, król Chrobry w roku 1015 osadził. Wokół zamku i kościoła roiło się od zebranych ludzi, kręciło się dużo zbrojnego wojska. Na niskim brzegu rzeki stały szeregiem powiązane czółna. Rycerze podjechali do nich wolno i przewoźnikom kazali przewieźć się na drugi brzeg. Po opłaceniu przewozu wyprowadzili konie z czółen i jęli wspinać się podchodzącymi pod wysoką skarpę ścieżkami.
Gdy zbliżyli się do murów zamczyska obskoczyli ich ubrani w skóry ludzie i zepchnęli z koni. Poszturchując poprowadzili do zamku. Tam Stańko w kłębiącym się tłumie ujrzał znajomą twarz. Był to Sobek, dawny druh jego ojca. W tej chwili i Sobek zobaczył rycerzy w tłumie i zaczął się do nich przepychać.
– Stańko! Ty tutaj! – zawołał – A rodzic twój?
– Rodzica Masław zabił. Matkę, zaś i siostrę w Płocku więzi.
Sobek zmieszał się. Poczerwieniał, potarł ręką czoło i rzekł cicho spuściwszy oczy:
– A ja mu z musu służę. Był on bliżej niż syn królewski. A żyć trzeba. A teraz w czym można ci pomóc?
– Jedziemy z poselstwem od księcia Kazimierza z dalekiego Magdeburga. Prowadź nas do Masława – rzekł Stańko.
Na znak Sobka ubrani w skóry baranie Prusowie odstąpili od rycerzy. Oni zaś poszli za Sobkiem w kierunku drewnianego dworu. Kręciła się przed nim i w środku ciżba sług nowego płockiego pana.
Mimo szat drogich i zawieszonych złotych pasów i łańcuchów mieli wygląd ludzi prostych i dzikich. Wrzawa podniosła się dookoła, po kątach rozpoczynały się bijatyki. Sobek z gośćmi przedarł się do najobszerniejszej izby. Tam mimo ciemności słabo rozjaśnionej maleńkimi okienkami i palącymi się łuczywami dostrzegli Masława siedzącego na paradnej ławie pokrytej czerwonym suknem. Poznał go zaraz Stańko, chociaż dawno go nie widział. Znał go też i Wojsław bo razem przebywali na królewskim dworze służąc królowi Mieszkowi. Obok Masława siedział ubrany w skóry dowódca Prusów, a dziko wyglądający ludzie z jego drużyny, uzbrojeni w topory, oszczepy, łuki i proce cisnęli się w kącie.
– Kto jesteście? – spytał Masław przybyłych nie poznając ich, lub udając że nie poznaje.
Rycerze skłonili mu się. I pierwszy odezwał się Stańko:
– Pozdrawiamy Cię Masławie od księcia naszego Kazimierza. Wie on, że utrzymujesz dla niego dzielnicą Mazowsze w ładzie i porządku, bo jesteś jego wiernym poddanym. Książę Kazimierz z posiłkami cesarskimi wiosną do kraju przybędzie, by uśmierzyć pogańskie bunty i walczyć z najeźdźcami Czechami. Liczymy na to, że wraz ze swoją waleczną drużyną u boku jego staniesz.
Chwilę trwała cisza, a potem twarz Masława zmieniła się od tłumionego jeszcze gniewu. Odezwał się:
– Kazimierz nie jest moim panem. Jestem mu równy, albo i silniejszy. Jak zechcę, z Prusami Czechów pokonam, a nawet i Niemców. A jeśli nawet i nie to i tak pozostanie na zawsze dla mnie mój kraj za Wisłą i mój Płock. Pomogą mi druhy moje – Prusowie.
Chciał Wojsław coś powiedzieć, ale Masław mu milczeć kazał. Odezwał się jeszcze raz Stańko:
– Niespomny na dawną przyjaźń zabiłeś ojca mego, a matkę i siostrę Ofkę więzisz w Płocku. Oddaj je Masławie.
– Ojciec twój nieposłuszeństwem wobec mnie na śmierć zasłużył – wybuchnął Masław – Ale dołącz się do mnie to siostrę i matkę uwolnię. Idźcie teraz do izby obok, posilcie się i odpocznijcie. I namyślcie się. Jak wstąpicie na mój dwór wielmożami was uczynię.
Skłonili się głęboko i prowadzeni przez Sobka odeszli do ustronnej izby. Tam po spożyciu podanego przez sługę posiłku zaczęli radzić po cichu jak bez wiedzy Masława opuścić gród płocki, a także nad sposobem dostania się do matki i siostry Stańka. Marzył on zobaczyć je, jeśli się da, to i wykraść z rąk Masława.
Przekupiona za namową Sobka paroma garściami złota stara służebna poprowadziła Stańka do odległej części dworu. Tam w ciemnej, ale dostatnio urządzonej izbie uwięzione były matka i siostra Stańka. Gdy zobaczyły go, zaczęły płakać najpierw z przerażenia, ze też jest jeńcem Masława, a potem z radości, ze jednak jest wolnym posłem od księcia Kazimierza. Ale gdy Stańko powiedział im, że myśli o ich uwolnieniu, nie zgodziły się.
– Nam wielka krzywda się nie dzieje – rzekła matka – Masław uczynił nam jedno zło, gdy zabił mego męża a waszego ojca. Ale teraz nie obchodzi się źle z nam. A tobie łatwiej będzie opuścić dwór Masława i gród płocki, gdy się niewiastami nie obciążysz.
Stańko musiał się zgodzić ze słusznością wywodów matki. Uścisną siostrę, a po ucałowaniu rąk matki wysunął się z ich izby.
W pobliskim korytarzu czekał na niego Sobek i zaprowadził do izby, w której czekali pozostali towarzysze.
Tam po dłuższej naradzie pokładali się na odpoczynek. Rankiem następnego dnia ochmistrz Masława zajrzał do izby, by wołać rycerzy swego pana. Ale izba była pusta. Dworacy i służba szukali po całym dworzyszczu, ale śladu nie znaleźli żadnego. Mimo przepytywania ludzi w Płocku i okolicach, a i przewoźników na Wiśle, próżne było kilkudniowe tropienie. Sobek zniknął wraz z posłańcami króla Kazimierza.
Minęło miesięcy kilka. Masław o uciekinierach zapomniał. Chciał się co prawda mścić na matce Stańka, ale wstyd mu było mordować starą kobietę. Straże większe tylko stały koło ich izby.
A Masław musiał myśleć o innych sprawach. Doszły go wieści, że książę Kazimierz z Niemiec do kraju wrócił, a wraz z nim przybyły posiłki niemieckie. Wrócił do kraju spustoszonego całkowicie przez czeskie najazdy księcia Brzetysława, a także przez hordy Masława i sprzymierzonych z nim Prusów. Gromadził rycerstwo z całego kraju i chciał rozprawić się najpierw z przywłaścicielem Mazowsza, a potem przeciw Czechom wystąpić. Tak się i stało. Książę, jego polscy rycerze i pułki niemieckie stoczyli w 1047r. bitwę pod Płockiem z potęgą Masława.
Bój był wielki. Tak zapalczywie biły się obie strony, że Wisła od krwi się zaczerwieniła. Książę Kazimierz też nie chcąc stać z boku wmieszał się w wir bitwy, aż ranny i długą walką zmordowany o mało życia nie postradał. Prosty żołnierz z wiru bitwy go uratował. Wdzięczny książę za wierność i usługę szlachcicem go uczynił i dobra mu w okolicach Płocka nadał.
Zwycięstwo odnieśli rycerze księcia Kazimierza. Był to początek jego działań, dzięki którym królem Odnowicielem został nazwany.
A uzurpator Masław? Po przegranej bitwie uciekł do Prusów, gdzie jego dawni sprzymierzeńcy powiesić go na szubienicy kazali z szyderczymi słowami: „wysokoś mierzył, wysoko wisisz”.
Stańko, po wygranej bitwie podążył do płockiego dworu, skąd uwolnił matkę i siostrę. I odtąd dzielił swój czas między służbę u boku króla Kazimierza i odbudowę spalonego rodzinnego gródka.
Więcej legend o Płocku zgłoszonych do konkursu pt. „Tworzymy legendę o Płocku” można przeczytać w czytelni Książnicy Płockiej.